Nagana Macochy
Don Rigoberto osiągnął pełnię szczęścia z Lukrecją. Przede wszystkim, jeżeli chodzi o zaspokajanie swoich potrzeb cielesnych i fantazji erotycznych. W jego domu zapanował nowy porządek, taktowany ich wzajemną relacją. Jeszcze bardziej uciekł on w zgłębianie sztuki Egona Shiele, tak mocno nasiąkniętą kompleksem Edypa, i jeszcze więcej czasu poświęcał na prywatne sesje w toalecie i jego rytualne oblucje. Tymczasem w ich domu była osoba, która całkowicie wypadła z tego rytmu. Ba! Nie chciała nawet do niego wejść. To synek Don Rigoberta – mały Fonsito, który od samego początku, miał plan na swoją Macochę. Nie spoilerując Wam „Pochwały Macochy”, a jest to powieść wybitnego pisarza: Vargasa Llosy z Argentyny; sądzę, że autor już w chwili pisania i daty premiery, wiedział czym jest patchowork.
Ten tekst nie będzie żadną psychologiczną analizą i postaram się Was nie zanudzić. Będzie to moja subiektywna ocena o tym, jak wyglądało życie z macochą w latach 90. i po miellenium, dla dojrzewającego chłopaka, który boryka się z własnymi problemami. Chciałbym zwrócić tu uwagę na to, jak bardzo brakowało mojemu tacie odwagi, by odpowiednio zaprosić Mariolę – naszą Macochę, do naszego domu. Dopiero po latach byłem w stanie zobaczyć, jak wiele odwagi to Ona miała wchodząc w życie męża, który ma czwórkę, jak to się mówi „odchowanych dzieci”. Uzmysłowiłem sobie, że patchwork (wtedy nie znałem tego słowa, jak większość rodzin w Polsce) to być może przeciąganie liny, ale raczej w formie ciepłej domowej zabawy. U nas było to szarpanie, po cichu, bez komentarzy. Bez komentatora w postaci terapeuty. Bez zaangażowania taty, który po prostu nie umie mówić o emocjach i ich okazywać, bo nie wyniósł tego z domu. Wręcz przeciwnie, był obciążony alkoholizmem mojego dziadka, który w dodatku był cholerykiem. Tymczasem, okazało się, że zdecydowanie potrzebowałem wtedy pomocy. Moje rodzeństwo (mam starszą siostrę i młodszych dwóch braci) poukładało to sobie jakoś w głowie, jednak myślę, że oni również czują ten smutny żar niedopalonego ogniska do dzisiaj.
To co jednak nas zawsze niszczyło, i z czym ja nie mogę poradzić sobie do dziś, to fakt, że byliśmy pół sierotami. Nasza mama cierpiała na schizofrenię i pół życia spędziła w zamkniętych szpitalach psychiatrycznych. Bez telefonów z domu, bez listów, bez odwiedzin, bez odpowiednich lekarzy i personelu (przypominam, że w tym punkcie mamy lata 80. i 90.), ale przede wszystkim, bez dzieci. Mój najmłodszy brat urodził się w ośrodku psychiatrycznym w Gostyninie. Ja odziedziczyłem po mamie chorobę afektywną dwubiegunową, z którą zmagam się do dziś. I zastanawia mnie, jak potoczyłoby się życie nastolatka, który był śmieszkiem klasowym, a jednocześnie zamykał się w środku, gdybyśmy mieli udaną, wypracowaną terapię rodzinną lub gdyby tylko tata z Macochą chodzili na terapię. Lata lecą, ja mam 37 lat, kilka etatów z których wyleciałem ze względu na depresję, wkładam dużo pracy w leczenie i chodzę na terapię. Jestem tatą i to najlepszy antydepresant jakikolwiek dostałem, chociaż musiałem do tego dojrzeć. Nie chcę obarczać całą winą pogłębienia się mojej choroby niewyjaśnionymi sprawami z dzieciństwa i okresu dojrzewania, bo jest to również genetyka i chemia mózgu, ale wydaje mi się, że gdyby te ćwierć wieku temu (wow!), psycholodzy na takim poziomie jak dzisiaj istnieli w Polsce, to mogliby mieć pełne ręce roboty. Do rzeczy: jak wyglądały u nas patologie związane z patchworkiem?
Pani Mariola
Macocha pojawiała się w naszym życiu dość dawno i na początku wpadała głównie na weekendy. Tata specjalnie kupił frytkownicę. Przez żołądek do serca. Co tydzień serwowano nam pyszne schabowe (które uwielbiam do dziś, jak i całą kuchnię Macochy). Co ciekawe po odkryciu kart pokazała, że nie znosi ona „fatfoodów”, jak mówi o tego typu posiłkach. Dziś dojrzałem do tego, żeby nie traktować tego jako jej hipokryzję, a po prostu chęć zapoznania się z nami. Schabowe i frytki to była jej wizytówka. Czekaliśmy na to, a wiadomo, że wspólne jedzenie, według psychologów, ma rzekomo wzbudzać poczucie ufności i bezpieczeństwa podczas wyżerki ucztujących.
Pierwszą zagwozdką dla nas było samo sklasyfikowanie Macochy, która jeszcze wtedy notabene mogła z nami nie zostać. Co ciekawe, to nie wiedzieliśmy wcale, co tata przeszedł z naszą mamą i już wtedy kiełkowała nam taka myśl, że zasługuje on na kolejną kobietę w swoim życiu. „Samotność to taka straszna trwoga…”, jak śpiewał Rysiek Riedel, prawda? Kim była dla nas wtedy Macocha? Panią Mariolą! Co kryje się do dziś pod tą nazwą? Chęć skrócenia dystansu, przy jednoczesnym okazaniu wyznaczonej granicy w naszych relacjach. Kurde! To w przedszkolu mojego 4 letniego syna wszystkie panie, są po prostu nazywane ciociami. Pani Mariola była właśnie „ciocią”, ale wyłącznie dla naszego najmłodszego brata, który mógł mieć wtedy ok. 10 lat. To właśnie on został jej ulubieńcem i jemu poświęcała najwięcej uwagi. Było to trochę AŁA! (z resztą jest do dziś). Wiele rzeczy zostało mu puszczone płazem, czy to w liceum czy na studiach. Teraz mam pewne skrzywienie, i wydaje mi się, że Macocha faworyzuje również jego dzieci. Do rzeczy jednak.
Pani Mariola spędziła z nami wakacje, i to dwa razy. To była dla nas wielka atrakcja, bo nigdy wcześniej nie wyjeżdżaliśmy wspólnie z tatą w żadne miejsca. Po prostu nie miał na to czasu, a wcześniej pieniędzy. I muszę przyznać, że były to świetne wakacje i z perspektywy czasu, bardzo nam potrzebne. Robiliśmy wtedy zdjęcia aparatem cyfrowym, który wieczorami nocował razem z Tatą i Macochą w osobnym domku (bardzo mądre posunięcie z tym osobnym noclegiem!).
Po latach, przeglądając zdjęcia w aparacie zwróciłem szczególną uwagę na jedno z nich. To było zdjęcie naszego taty zrobione przez Panią Mariolę, właśnie w ów domku zamykanym na klucz na noc (Mądrze! Bez sarkazmu). Nigdy nie widziałem na zdjęciu taty tak szczęśliwego. Miał prawdziwy, szczery uśmiech. Był do reszty rozbawiony. Szczęśliwy do tego stanu, że uśmiech zdradził jego srebrnego zęba (tak, kiedyś były srebrne plomby). O co chodzi z tym zębem? Mamy do dziś taką rodzinną beczkę, że jak tata rzeczywiście się śmiał np. po opowiedzeniu dowcipu przy obiedzie (dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że dzięki Macosze, jedliśmy wspólnie posiłki, przy jednym stole, dzięki Mariola!), to obnażał nieświadomie tego zęba, który rozbłyskał się jak diament lub chrząstka w salcesonie (niepotrzebne skreślić…). Dorzucaliśmy między braćmi dowcip, że to jego ząb do szarpania naleśników. Wracając jednak do zdjęcia, to jest ono genialne. Pamiętam, że podczas tych wakacji tata na tyle „odpiął wrotki”, że opowiedział nam wtedy pierwszy dowcip. Bardzo udany.
My z rodzeństwem zawsze wstydziliśmy się siebie, szybko przestaliśmy mieć tych samych kolegów, a czas spędzaliśmy razem grając w piłkę lub na kompie. Trudno nam się było przed sobą otworzyć, a teraz tęsknimy po cichu do siebie. Tyle czasu… (nie popełniajcie tego błędu, lub poczekajcie, aż będziecie na to gotowi, bo obie wersje są słuszne).
Przez pierwsze 15 lat mojego życia, mieszkaliśmy łącznie z tatą w piątkę w jednym pokoju. Mimo wszystko wydawało mi się, że miałem tam szczęśliwe dzieciństwo. To były czasy, kiedy spokój burzony był przez naszą chorą na schizofrenię mamę, która odwiedzała nas w szkole i w domu, kiedy nie było taty. On dosyć szybko dostał rozwód, ze względu na stan zdrowia mamy. Było nam z tym lekko. Wiem, że to dziwne, bo serce powinno krwawić, ale byliśmy dziećmi zwolnionymi z tego wyścigu. Wyścigu o dziecko. Po prostu sami odebraliśmy się mamie. Ta rana jednak, właściwie niezauważalne zadrapanie, rozrosła się do stanu amputowania głowy, żeby tylko o tym nie myśleć i nie tworzyć domysłów. Pani Mariola miała nam ją zastąpić po latach, ale w najgorszym dla nas i dla niej czasie, w wieku naszego dojrzewania.
Ślubu nie było
Trudno pogodzić się z myślą, że zostało się w czymś pominiętym. Nasza Macocha przeprowadziła się do nowego, większego domu. Tu czuliśmy się swobodniej, bo każdy miał swój pokój i spokój. To, co jednak go w jakiś sposób zburzyło, to błysk obrączki na palcu taty i Macochy. Okazało się po czasie, że wzięli ślub cywilny bez żadnych zapowiedzi. Mnie to dotknęło. Czułem się tak, jakby nie mogli podarować nam informacji o tym, że formalizują związek, i Macocha zostanie z nami na dobre. Teraz przynajmniej wiedzieliśmy, że jest to status quo i Pani Mariola zostanie z nami na dłużej. Gdy na kominku pojawiło się zdjęcie ze świadkami, zostało to przypieczętowane.
Wydaje mi się, że to ślub dał jej silniejszą pozycję w naszym domu. W końcu pojawił się dodatkowy gość, czyli bratanicy Macochy, która była zapisana do jakiegoś studium, czy szkoły zawodowej. Była na tyle zamknięta w sobie, a my nie wiedzieliśmy jak do niej podejść, że jej znacznie przedłużona wizyta do dwóch lat zdaje się; ograniczyła się do stałego okupowania telewizora w czasach, kiedy kiełkowała Neostrada. Był to chyba taki zalążek do faworyzowania swojej rodziny przez Macochę.
Co myślisz o sobie, kiedy słyszysz jak mówi ona do taty: “Po tobie to oni tylko dłubanie w nosie odziedziczyli”. Albo drugie jej powiedzenie: “Im nikt nic nie dał”, które miało się odnosić do tego, że tatę w końcu było stać na to, żeby wysłać nas na studia i kupić jakąś nieruchomość, w której mogliśmy mieszka. Tymczasem to jest BE!, bo młodzież z rodziny Macochy musiała o wszystko zapracować i sobie wywalczyć. Jakby nie widziała tego, że się uczymy, sprzątamy po sobie, i staramy się jak najlepiej. Z resztą miałem zawsze kontrę do tego jej powiedzenia: “Nam nikt nie dał mamy”. Na szczęście gryzłem się w język. Dziwnie jest jako nastolatek dzielić przestrzeń domową z kobietą, która nie jest mamą. Nawet wieszanie prania wolała robić sama: “To trzeba robić z głową”. Do tego złośliwe uwagi, za źle odłożony cukier w kuchni, czy przeciągi w domu. Niby małe rzeczy, ale wiesz, że Macosze nie ”odpyskujesz”, bo to odbije się na relacjach z ojcem. I zbiera się to wszystko wewnątrz jak ropień.
Don Fonsito miał swój sposób na matronę, która zajęła uwagę jego taty. Ułożył sobie plan w głowie w jaki sposób się jej pozbyć. Wymazać ze swojego życia, tak żeby jego ojciec skupił się na nim, albo podarował mu więcej czasu. U nas była to czysta improwizacja jazzowa. Dzisiaj cieszę się, że tata ma żonę, bo zasłużył na to, po poprzednich przejściach. Mariola jest z nami. Bardzo ją szanujemy. Ja doceniam jej wkład w budowanie naszej rodziny i domu, ale to wszystko postawione jest z gałęzi i błota. To syzyfowa praca. Za każdym razem, gdy wbija nam szpile, musi budować ten dom od nowa. Bardzo dobrze, że każde z nas, ja, moi bracia i siostra, opuściliśmy ten dom już dawno temu. Hej, i to nie jest tak, że nienawidzę swojej Macochy. Po prostu zawsze się jej bałem. Dlatego nawet teraz, drogi Czytelniku, słowo Macocha zapisuję z dużej litery. I to za każdym razem! Jestem wdzięczny za każdy obiad, pranie i inne tego typu sprawy, ale to nie wszystko. Nie udało nam się nigdy wybudować zdrowej relacji, a to powinien być kamień węgielny naszego wspólnego domu. Zamiast gałęzi powinna być szczerość i zaufanie, a zamiast błota, zwykła troska, jeżeli nie umiemy się kochać. Muszę jednak dodać jeszcze jedną rzecz. Moja Macocha jest świetną babcią, i to nie swoich wnuków! Ona naprawdę da się lubić, ale wydaje mi się, że gdybyśmy nad tym pracowali od samego początku pojawienia się jej w naszym mieszkaniu, byłoby znacznie lepiej. Wiecie jednak w czym przeszkodziła mi najbardziej? W pokochaniu samego siebie, o które walczę do dziś. Pracujcie nad tym, od samego początku, a zobaczycie patchwork’owe owoce szybciej niż się spodziewaliście. Ja obecnie podpieram się psychoterapią i farmakologią i jakoś ciągnę ten wózek. Tylko po co marnować na to swój wysiłek? Lepiej wesprzeć się rodziną, jeżeli jest taka możliwość, przyjaciółmi i przede wszystkim, uwierzyć w siebie.
Marcus Bukowski
Dziennikarz Patchworkowy
Jeśli masz doświadczenie w życiu w rodzinie patchworkowej oraz przy tym lekkie pióro oraz wewnętrzną potrzebę samorealizacji poprzez tworzenie – zapraszam ! Nie krępuj się wysmarować nam najszczerszy artykuł na temat swoich przemyśleń życia w rodzinie patchworkowej , a ja z przyjemnością ( jeśli chcesz pod pseudonimem) opublikuję go w Patchworkowo Wariatkowo aby twoje doświadczenia być może pomogły masie innych ludzi którzy stanęli w obliczu sytuacji które ty masz już za sobą.
pisz na justyna@patchworkowowariatkowo.pl